środa, 22 listopada 2017

9

Caroline siedziała z podwiniętymi pod siebie nogami na kanapie w salonie, trzymając w dłoni kieliszek wytrawnego wina. Po głowie wciąż krążyły jej obrazy z całego dnia. Najpierw niespodziewane spotkanie z Shannonem, później próba wytłumaczenia Constance pobicia jej starszego syna, jak i przejmujący widok mężczyzny zajmującgo się małym chłopcem. Nie chciała zostawać dłużej w domu Leto, wiedziała, że potrzebują czasu dla siebie, a ona była jedynie punktem dekoncentrującym całą trójkę. Nalegając jednak na prośby Connie, została na obiedzie i korzystając z okazji podjęła próbę wytłumaczenia sprawy ze szwami i siniakami na ciele Shannona.
- Connie, proszę cię, zrozum – mówiła prawniczka starając się zachować spokój po tym jak jej klient powiedział, że to ona nasłała na niego bandę meksykańców, którzy tak go potraktowali – to był w danym momencie jedyny sposób, żeby Shannon w ogóle mógł pomarzyć o wyjściu. Tak, to prawda, ja dałam twojemu synowi instrukcję, żeby doprowadził do bójki, ale tylko dla jego dobra. - zdawała sobie sprawę, że na pierwszy rzut oka mogło to wyglądać źle i nie oczekiwała, że Constance od razu zrozumie, ale starała się - Spójrz, ustaliłam z prokuratorem, że jeżeli chociażby jeden włos spadnie z głowy mojego klienta to sprawa idzie w świat i wszelkie media się o tym dowiedzą. Zawarliśmy umowę, że jeżeli cokolwiek stanie się  Shannonowi, to usłyszy o tym każdy. - westchnęła kobieta – Blefowałam, ale uwierzyli mi. Wiedzieli kim jest brat Shannona. Nie byli pewni czy ja mam jakiekolwiek znajomości, ale ryzyko było dla nich zbyt duże. Wiedziałam to i wykorzystałam. Inaczej wciąż by siedział za kratkami, aż do sprawy, która nota bene jest w przyszły poniedziałek.
Z rozmyślań wyrwał ją odgłos otwieranych drzwi wejściowych. Szybko zeskoczyła z kanapy i pobiegła do kuchni wylać resztę wina z kieliszka. Nie chciała rozpoczynać spotkania z mężem od awantury, bo miała konkretny cel do zrealizowania tego wieczoru i była jej do tego niezbędna przychylność Charlesa. Poszła do przedpokoju z kubkiem kawy w ręku, którą zrobiła sobie wcześniej.
- Witaj Charles – powiedziała pomagając mu otworzyć drzwi. Już od jakiegoś czasu były zepsute I nie chciały się otwierać, ale nigdy nie było czasu, żeby zadzwonić po stolarza.
- Ooo proszę, zobaczcie kto pojawił się w domu – powiedział z niedowierzaniem. Caroline ostatnie noce spędzała albo w biurze, albo jak ostatnio u Constance. Nie chciała wracać do mieszkania, znosić wiecznych kłótni mężczyzny. 
- Napijesz się kawy lub herbaty? - zapytała nie zważając na uszczypliowość męża.
- Szkocką z lodem, czym też zawdzięczam tę wizytę? - dalej kontynuował, zdejmując przy tym marynarkę I rozluźniając krawat. Caroline westchnęła, stresowała się bardzo, ale wiedziała, że musi z nim o tym porozmawiać. Szczególnie po dzisiejszym spotkaniu z oskarżycielem Shannona, jak i ze stażystami, którzy pracowali nad obroną brata aktora.
- Chciałam z tobą porozmawiać – odparła łagodnie nalewając do szklanki alkohol.
 -Zamieniam się w słuch – odparł rozsiadając się na kanapie. - W czym jestem ci niezbędny?
- Chodzi o sprawę Shannona Leto. - podała mu szklankę i usiadła na pufie naprzeciwko niego.
Rozmowa ciągnęła się w nieskończoność. Prawniczka wiedziała, że jest na przegranej pozycji, była niczym tonący, który dosłownie chwytał się brzytwy. Gdyby ktoś wcześniej powiedział jej, że będzie prosić Charlesa o pomoc w tej sprawie, wyśmiałaby go.Jednak wystarczyło te kilka godzin, które spędziła obserwując Shannona jak zajmuje się synem i matką, żeby podjąć się tej próby.
- Mam pomysł – nagle odezwał się Charles z cwanym uśmiechem malującym się na jego twarzy. - Załatwię mu niepodważalne alibi na czas tego morderstwa, załatwię ci świadków, którzy go widzieli, ba takich, którzy z nim rozmawiali w tym czasie. Dostarczę ci wszelkie niezbędne dokumenty. Sprawa potrwa max pół godziny i facet wyjdzie na wolność. - odparł jak gdyby nigdy nic.
- A czego oczekujesz w zamian? - ze strachu głośno przełknęła ślinę i oplotła się rękoma.
 -Nie dam ci rozwodu – te słowa kilkakrotnie zabrzmiały w jej głowie, a wyraz twarzy momentalnie zmienił się w niedowierzanie. Nie mógł jej tego zrobić. Chciała rzucić się na niego, krzyczeć, ale wiedziała, że nie może. Była świadomo, że tylko dzięki niemu, Christopher odzyska ojca, który mimo wielu wad, kocha go bezgranicznie. Jej związek z Jaredem się skończył, zdawała sobie z tego sprawę. Mimo, iż darzyła go ogromnym uczuciem, czuła, że za wiele ich dzieli i nigdy tak naprawdę nie będą razem, nie będą w stanie stworzyć normalnej rodziny, o jakiej zawsze marzyła. Miała zostać niewolnicą potwora, z którym właśnie rozmawiała, na zawsze. Ale czy w innym przypadku ten człowiek dałby jej rozwód? Wiedziała, że łudziła się marząc o tym. Jednak w tym momencie mogła skorzystać na tym, że Deneuve jej potrzebował, a raczej potrzebował renomy jej nazwiska i majątku. Czuła, że za chwilę podpisze cyrograf z diabłem, ale nie miała wyjścia. Charles kontynuował - Dostaniesz czas, żeby się nacieszyć tym swoim marnym aktorzyną, nie wiem ile, miesiąc, rok, pięć – przewracał oczami – A któregoś dnia wrócę po ciebie, nie będziesz wiedzieć kiedy. Przyjdę, a ty będziesz musiała iść ze mną, zostawiając wszystko za sobą. Wtedy już, moja droga żono, na zawsze będziemy razem.
***
Nastał długo wyczekiwany przez kalifornijską elitę dzień. Coroczny bal maskowy UNICEF w samym centrum Miasta Aniołów. Prawdziwa wyżerka dla tutejszych dziennikarzy i miód na serce miastowych filantropów. Caroline również, jak co roku, dostała zaproszenie na sobotę wieczór. Wcześniej towarzystwa dotrzymywał jej Charles, jednak po daniu jej przysłowiowej wolnej ręki, odmówił pojawienia się przy jej boku. Prawniczka nie kryła nadziei, że młodszy Leto pójdzie z nią na ten bal. Specjalnie ubrała długą czerwoną sukienkę na jedno ramię, a włosy spięła luźno. Wierzyła w to, że się pojawi, że mimo wszystko nie zostawi jej samej. Prosiła go, wiedziała, że przyjdzie. Limuzyna podjechała w pół do ósmej.Prawniczka nerwowo obracała pierścionki na palcach. Nie mogła zdjąć obrączki, Charles jej tego zabronił, wiedziała, że gdy tylko go nie posłucha, on się o tym dowie, a sprawa sądowa dopiero za dwa dni. Gdy samochód się zatrzymał, serce waliło jej jak młot.Słychać było gwar, a za oknem błyskały flesze. Pragnęła jedynie, żeby po otwarciu drzwi ujrzeć znajomą twarz. I tak też się stało. Coroczny bal charytatywny zawsze był zorganizowany z przepychem. Czerwone dywany, walc tańczony przez wszystkich gości, jedzenie z najdroższych restauracji I oczywiście aukcje, które osiągały niejednokrotnie wygórowane sumy. Caroline nie czuła się najlepiej w tym środowisku, wszyscy patrzyli tu na innych z góry, przez pryzmat posiadanej fortuny I osiągnięć biznesowych. Jedyną rzeczą dla której prawniczka wciąż tu uczęszczała był fakt masek, które każdy z przybyłych musiał mieć. Nawet niewielki koronkowy kawałek materiału zakrywający jej oczy był dla niej zbawienny, a taniec w wykonaniu tak pięknie ubranych anonimowych ludzi, zobaczyć chciał każdy. Gdy drzwi limuzyny się otworzyły ujrzała przed nimi mężczyznę w czarnym garniturze, czarnej koszuli i w czarnym krawatem. Twarz miał przysłoniętą maską pierrota z łzą na lewym policzku. Podał jej rękę pomagając wysiąść z samochodu, następnie spojrzał na nią i bezdźwięcznie poprosił o pozwolenie zbliżając jej dłoń do swoich ust, zasłoniętych maską.
-Gotowa? - zapytał ochrypłym głosem, przez który momentalnie na całym jej ciele pojawiła się gęsia skórka.  
Caroline nie mogła uwierzyć, nie potrafiła zrozumieć jakim cudem on się tu zjawił i skąd wiedział. Jak w ogóle miał odwagę pokazać się w tym miejscu. Jego zdjęcia krążyły po internecie i lokalnej prasie, każdy kto choć odrobinę śledził życie LA wiedział, że jest skazany za morderstwo, a brat za wszelką cenę próbuje mu pomóc. Jednak mimo to przyszedł, nie musiała iść sama przez ten długi, krwisto czerwony dywan, przed stadem fotoreporterów. Zrobił coś, czego nie potrafił zrobić Jared, ale jak? Dopiero gdy stali naprzeciwko siebie na środku wielkiej sali, gdzie za chwilę miał zacząć się walc, zrozumiała. Bal maskowy. Mógł być każdym, kimkolwiek lub nikim. Nie było tu osoby, która byłaby w stanie go rozpoznać, jedynie ona, dzięki temu, że się odezwał, a już po pierwszej wizycie w więzieniu wiedziała, że tego głębokiego i przenikliwego głosu nie zapomni nigdy w życiu. Nagle w sali pojawił się dyrygent, a tłum zaczął bić brawo. Ukłonił się, przywitał z pierwszymi skrzypcami, orkiestra zaczęła grać "Drugi Walc" Szostakowicza, a wszystkie pary zaczęły wirować między sobą. Również niespodziewająca się niczego Caroline, niezwykle umiejętnie prowadzona przez Shannona. Kobieta chciała, żeby ta chwila trwała wiecznie. Było w niej coś magicznego, czego nie potrafiła opisać.Była pod wrażeniem jego prowadzenia, ramy, którą trzymał przez cały taniec, profesjonalizmu, który wręcz bił od niego, a inne kobiety z zazdrością spoglądały w ich kierunku. Próbowała z nim rozmawiać, chciała zapytać o tyle rzeczy, ale muzyka była za głośna, więc pozwoliła się porwać przepięknym dźwiękom rosyjskiego kompozytora.  
Gdy orkiestra skończyła grać wszyscy rozeszli się do przydzielonych wcześniej stolików, podano kolację. O ile walc dla Shannona nie był nowością, gdyż w dzieciństwie często tańczyli z mamą, o tyle kawior, przegrzebki I białe trufle już tak. Częściowo w obawie, że nie będzie wiedział jak zabrać się za poszczególne dania oraz którym zestawem sztućców jeść, a częściowo, żeby na jaw nie wyszło kim jest, postanowił nie jeść, tłumacząc, że nie chce wychodzić z roli Pierrota. Zyskał tym niesamowitą wdzięczność w oczach prawniczki oraz gromki śmiech reszty gości zebranych przy stoliku. Bal był nad wyraz poprawny, kobiety brały łyk wina raz na godzinę, a mężczyźni jedną szklankę whiskey sączyli cały wieczór. Co rusz podawano nowe potrawy, a kobiecie krajało się serce widząc, że Shannon nie ma zamiaru nawet spróbować czegokolwiek. Wstała nagle i przepraszając resztę siedzących osób wzięła go pod rękę i wyszeptała "Chodź na pizzę." Kiedy wyszli przed budynek, pracownik podstawił im niebieskiego Forda Mustanga z 1974.
- To twój? - zapytała z niedowierzaniem, kiedy Shannon otworzył jej drzwi I pomógł wsiąść.
- Należy do znajomego mamy, ale pozwolił mi go pożyczyć, odpala go tylko na specjalne okazje – odpalił samochód i gdy ruszyli zdjął z twarzy maskę rzucając ją na tylne siedzenie.
- To jak, serio jedziemy na pizze? - zapytał patrząc na zmagającą się Caroline, której to maska wplątała się we włosy.
- No przecież sama zaproponowałam. Ulice są puste, ani ludzi, ani samochodów, nie będziemy długo czekać.
- Pomóc ci z tą maską? - zapytał wreszcie ze śmiechem, kiedy stanęli na czerwonym świetle.
- Dam sobie radę – odparła przez zaciśnięte zęby i nagle udało jej się prawie, że wyrwać maskę, która poleciała między przednie siedzenia. Odruchowo razem po nią sięgnęli. Zaśmiali się i nieśmiało Caroline spojrzała na jego twarz, po raz pierwszy tego wieczora bez maski. Magiczną chwilę przerwał przeraźliwy trzask oraz wybuch poduszek powietrznych, które zamontował Larry, właściciel samochodu. Nie wiadomo skąd od strony pasażera wjechała w nich ciężarówka i przekoziołkowała ich samochód tak, że wylądował parę metrów dalej na dachu. Shannon pośpiesznie oprzytomniał. Wysiadł bez problemu z samochodu i od drugiej strony dostał się do nieprzytomnej Caroline. Na całe szczęście drzwi udało się otworzyć i mógł wyciągnąć ją z poturbowanego samochodu.  Pośpieszniewyciągnął telefon i zadzwonił do Tomo, Chorwata, z którym paręlat temu poznał się na jego wystawie fotograficznej w Los Angeles.Tomo, a właściwie Tomislav Milicevic, jako dziecko razem zrodzicami przyjechał z malowniczej Chorwacji do USA. W ciągu dniauczył gry na skrzypcach w jednej ze szkół muzycznych, okazjonalniewykonywał zdjęcia, a wieczorami jeździł na taksówce. Z Shannonezaprzyjaźnili się od samego początku, mieli podobne poczuciehumoru, interesowali się podobnymi rzeczami oraz oboje mieli słabośćdo kawy i nocnych wypadów na motorach. Poznali się 5 lat temu i odtego czasu są nierozłączni, prawie. Ostatnie tygodnie, kiedyShannon siedział w więzieniu, Tomo dostał coś w rodzaju zakazuzbliżania się do niego, od swojej żony Viki, która była w ciążyi obawiała się, że jej mąż poprzez owe kontakty może się w cośwpakować. Shannon nie zwracając uwagi na nic, wziął Caroline na ręce i szedł w kierunku najbliższego szpitala. Po chwili podjechał Tomo, który pracował właśnie jako taksówkarz i pomógł mu wsiąść do samochodu razem z Caroline.
- Ja pierdole Shannon, co się stało? - zapytał przerażony widząc nieprzytomną dziewczynę z krwawiącymi ranami na twarzy.   
- Stary, nie mam czasu na tłumaczenie. Staliśmy na światłach, nagle wjechała w nas ciężarówka i odjechała. Nie mam pojęcia, pośpiesz się proszę, ona nie wygląda najlepiej – powiedział do przyjaciela, trzymając głowę kobiety na kolanach i odgarniając jej włosy.
- Ale człowieku, ja ją znam. Robiłem u niej zdjęcia na weselu. - przyznał głowiąc się co też jego kumpel mógł z nią robić. - Powiesz mi o co chodzi?
- Nie teraz Tomo, ale obiecuję, wytłumaczę ci wszystko później, a teraz się pośpiesz. - odparł i kontrolował stan blondynki. Dojazd do najbliższego szpitala nie zajął im dużo czasu, była 3 w nocy, ulice były puste, co jakiś czas mijali tylko inne taksówki. Tomo podjechał pod izbę przyjęć i stanął na poboczu, z karetki obok zaraz wyszli ratownicy pytając co się stało. Shannon wyniósł Caroline i położył ją na noszach, które przynieśli.
- Ma na imię Caroline, straciła przytomność, jest poobijana, ale oddycha – odpowiedział na pytanie lekarza, a następnie zwrócił się do przyjaciela – Tomo, nie mogę tu być, jutro mam sprawę, zostań z nią proszę i informuj mnie na bieżąco – przytulił Chorwata i poklepał go po plecach, a później zniknął za zakrętem.