Powoli dochodził wieczór, a młoda prawniczka czekała przed drzwiami jednego z kalifornijskich domów. Ubrana była jak zwykle elegancko, pudrowo-różowa ołówkowa spódnica za kolano, biała koszula i białe szpilki, jej twarz była ledwo widoczna za sprawą dużych okularów słonecznych na nosie i kapelusza z dużym rondem. Stała tak przekazując sobie teczkę z jednej do drugiej ręki, żeby tylko czymś się zając. W końcu drzwi do apartamentu otworzyły się i stał w nich Jared ubrany w same spodnie, a w ręku trzymał butelkę Arizony.
- Hey piękna – powitał ją nienagannym uśmiechem i gestem ręki zaprosił do środka. Kobieta niepewnie weszła i zaczęła rozglądać się po mieszkaniu nie zdejmując okularów. Spod kapelusza wystawało jej pasmo włosów, które nerwowo przeczesywała palcami.
- Nie trzymam tu paparazzi w klatce – zaśmiał się mężczyzna – możesz śmiało zdjąć okulary.
- Dziękuję panie Leto, ale wolałabym nie. – mimo, iż usilnie starała się utrzymać spokój, to głos jej się trząsł.
- Hey, Caroline, hey popatrz na mnie – powiedział z czułością łapiąc ją delikatnie za dłoń. – Powiedz mi skarbie, co jest nie tak, co się stało?
Spod okularów wyłoniły się powolne łzy, które spływały po policzkach kobiety, a następnie skapywały na goły bark przytulającego ją Jareda.
- O nie, nie, tak nie będzie – odsunął ją od siebie i zaprowadził do salonu sadzając na kanapie. – Zdejmuj kapelusz i okulary i mów mi co jest grane. – usiadł naprzeciwko niej i cierpliwie czekał. Po paru minutach, gdy zdołała uspokoić łzy i trzęsące się z nerwów dłonie, zdjęła kapelusz i okulary bojąc się spojrzeć w oczy Jaredowi.
- Co do kurwy? – jedyne słowa, które nasuwały się mężczyźnie, gdy zobaczył dużą, zaschniętą plamę krwi na czubku głowy Caroline i podbite oko, którego nie mogła otworzyć, bo było tak spuchnięte.
- Spadłam ze schodów? – zapytała nieśmiało, ale gdy napotkała wzrok Jareda, skuliła się i wyszeptała imię, które mężczyźnie odbiło się echem w głowie „Charles”.
- Kurwa, zajebię gnoja – w jednej chwili porwał się z fotela i zaczął szukać koszulki – Pojadę tam i przysięgam, że zabiję skurwiela. – nie mógł opanować nerwów, a z oczu Caroline poleciał kolejny strumień łez.
- Jay, proszę usiądź. Jay nie możesz – mówiła zapłakana.
- Jeszcze go bronisz? – pytał nie mogą zrozumieć zachowania kobiety.
- Pozwól mi to wytłumaczyć, proszę, potem sam ocenisz. – mimo wielkiej niechęci aktor usiadł na wcześniej zajmowanym miejscu i wpatrywał się w prawniczkę oczekując owego wyjaśnienia.
- Charles Deneuve jest moim narzeczonym, wybranym przez moich rodziców, którzy bardzo uważali jego rodzinę. Już od dawna całe nasze życie było ustawione, zaplanowane. Rodzina Deneuve włada potężnym majątkiem i posiada większą część akcji firmy prawniczej moich rodziców, w sumie to oni są właścicielami kancelarii. Zanim moi rodzice zginęli w wypadku, a dokładniej parę lat temu, gdy skończyłam 21 lat moi rodzice razem z rodzicami Charlesa spisali dokument, że kancelarii zostanie przepisana na mnie, gdy poślubię tego człowieka, w innym przypadku, gdy zerwę z nim, tracę wszystko. Na początku Charles taki nie był, dopiero gdy pojawiły się problemy z Chinami zaczął wariować. Chciałam to skończyć 18 czerwca, ale…- zatrzymała się na chwilę, żeby zobaczyć reakcję swojego słuchacza, który siedział wpatrzony w nią niemal z rozdziawionymi ustami. – ale wtedy zadzwoniłeś, pytając o moją matkę, która była niesamowitą prawniczką. Chciałam pokazać, że nie jestem gorsza i zdecydowałam, że jeszcze dam radę. Do rozwiązania sprawy Shannona nie można nic zrobić, inaczej on nie wyjdzie z tego więzienia. Te oskarżenia są tak silne, że nie wiem czy z pomocą znajomych uda mi się go wyciągnąć, ale wiedz, że zrobię wszystko, żeby nie stała mu się krzywda. Jared posłuchaj, boję się, ale jestem silna, nie odpuszczę sobie tak łatwo. Wczoraj dzwoniłam do znajomego, który miał u mnie dług wdzięczności, pracuje w San Quentin, jest tam ochroniarzem i ma pilnować, żeby Shannonowi nic się nie stało. Nie chcę cię martwić, ale naprawdę grozi mu tam niebezpieczeństwo. W przyszłym tygodniu mam spotkanie w więzieniu, wtedy wszystko się wyjaśni. Przepraszam, że tu przyszłam, mogłam powiedzieć ci przez telefon te rzeczy odnośnie twojego brata, ale musiałam się wyrwać z domu chociaż na chwilę. Niepotrzebnie zawracam ci głowę, pójdę już. – mówiła na jednym wdechu, tak, że Jared nie mógł wtrącić nawet słowa. Jednak gdy się podniosła, zrobił to samo i podszedł do niej i przytulił.
- Hey, hey chodź do mnie, będzie dobrze, jak to się wszystko skończy, ten pieprzony francuzik zapłaci za to, obiecuję ci. – powiedział i obdarował ją delikatnymi pocałunkami - Najchętniej już teraz bym zbił tą jego buźkę na kwaśne jabłko. Zabił bym tego łajdaka za to jak cię skrzywdził. Nie wyobrażam sobie jak ty tam wrócisz, jeżeli jeszcze raz podniesie na ciebie rękę, przysięgam, nie ręczę za siebie.
***
- No tak, jak zwykle spóźniona. Brawa dla tej pani. – zaświergotała kobieta w średnim wieku w szpilkach Louboutin i z torebką Chanel.
- Witam pani Deneuve, proszę mi wybaczyć, to wina tych robót drogowych. – powiedziała Caroline.
- Oczywiście, najłatwiej zrzucić na korki i roboty drogowe. Gdyby ci zależało wyjechałabyś wcześniej od swojego kochanka, czy Bóg wie kogo. – powiedziała kobieta i ruchem ręki przywołała pracownicę sklepu z sukniami ślubnymi. – Ta niczego nie warta panna młoda już przyjechała, więc proszę jej przynieść suknie, które wybrałam.
Po paru minutach ciemnowłosa sprzedawczyni pojawiła się z naręczem sukien ślubnych, które po kolei zaczęła rozwieszać na ścianach przymierzalni, w której kobiety się znajdowały. Caroline mimo usilnych prób nie znalazła swojej sukni, którą dawno temu wybrała z matką i która była już opłacona i miała na nią czekać, widocznie przyszłej teściowej się nie spodobała. Te które wybrała matka Charlesa były obrzydliwe, mimo iż ich ceny były niemal równowartością domku jednorodzinnego to ani trochę nie były w guście prawniczki. Wiedziała jednak, że nie ma wyjścia i jak jej kazano przymierzała owe suknie, obracała się dookoła i co chwilę puszczała sztuczny uśmiech. Po paru godzinach przymiarek, pani Deneuve zakupiła zżółkłą sukienkę do kostek ozdobioną wielką kokardą i mnóstwem świecących kamyków na gorsecie, zapłaciła złotą kartą kredytową wielkiego banku i wyszła zostawiając Caroline w środku. Gdy prawniczka wychodziła z salonu usłyszała jedynie od konsultantki, która im pomagała szczere „przykro mi” i „współczuję” i wyszła grzecznie jej przytakując. Wsiadła do limuzyny, którą przyjechała z matką Charlesa.
- A jakieś „dziękuję” to już nie łaska? – zapytała wymownie starsza kobieta.
- Ah tak, przepraszam i dziękuję pani Deneuve.
- Na przyszłość bardziej uważaj jak chodzisz po schodach, nie chcemy, żebyś na ślubie miała podbite oczy. – powiedziała i skupiła wzrok na najnowszym wydaniu Vouge’a.
Nie zamieniły z sobą już ani jednego słowa w trakcie podróży. Caroline nie mogła patrzeć na swoją przyszłą teściową, a ona na Caroline. Gdyby nie idiotyczny testament rodziców, nie byłoby ich w tym miejscu razem, a Caroline mogłaby być szczęśliwa. Jednak dla niej życie nie było bajką i musiała radzić sobie ze wszelkimi przeciwnościami losu.
***
-Witaj skarbie, tęskniłeś za mną? – powiedziała kokieteryjnie brunetka – nawet nie wiesz misiaczku, jak się cieszę, że udało ci się dzisiaj od niej wyrwać. – posadziła mężczyznę na krześle, znajdującym się na środku pokoju, a sama zaczęła krążyć wokół niego – Mam dla ciebie małą niespodziankę, która z pewnością ci się spodoba. Mała niespodzianka, której nie doświadczysz przy boku tej…- opanowała się i zawiązała mu oczy krawatem.
- Mmm podoba mi się to – wysyczał, gdy otoczyła go ciemność. Ona w tym momencie zdjęła dolną część bielizny i zatkała mu usta, na co w odpowiedzi usłyszała jego jęk.
- A teraz Charles zobaczysz na ile stać Vanessę Martins i będziesz skomlał jak małe szczenię.
***
Początek sierpnia, lato 2004 nie dawało o sobie zapomnieć. Niesamowicie wysoka temperatura sprawiała, że większość ludzi zostawała w domach, bądź klimatyzowanych biurowcach i centrach handlowych. Jednak na nieszczęście nie było to dane Caroline. Kobieta czekała w kancelarii aż przyjedzie po nią Jared i będzie mogła w końcu spotkać się i zamienić parę słów z bratem aktora. Wszystkie dokumenty miała poukładane, notes przygotowany, jednak nie wiedziała czego się spodziewać. Nigdy w życiu nie miała do czynienia z takim przypadkiem, nie była pewna czego powinna oczekiwać. Jak się zachowywać w stosunku do niego, jaką postawę przyjąć. Jedyne co wiedziała to to, że nie miała dużo czasu. Widzenie miało trwać jedyne 15 minut i była pewna, że kolejne nie nastąpi prędko. Gdy Jared podjechał pod wysoki przeszklony budynek we wschodniej części Los Angeles, Caroline prędko zbiegła na dół i wsiadła do czarnego BMW witając mężczyznę pocałunkiem.
- Jak tam, zdenerwowany? – zapytała.
- No nie czuję się najlepiej – odparł – A ty, wiesz o co masz wypytać, czego się dowiedzieć?
- Hmm niezbyt – odpowiedziała niezadowolona poprawiając spięte w kok blond włosy. – Powiedz mi coś więcej o nim. Jakim jest człowiekiem? Jak powinnam do niego podejść? – dopytywała.
- No wiesz Caro, ciężko mi cokolwiek powiedzieć na jego temat. Szmat czasu, kiedy ostatni raz z nim rozmawiałem. – zaniepokoił się zdając sobie z tego sprawę – Zawsze był tym niegrzecznym urwisem, wariatem, z którym dzieciaki nie mogły się bawić. Jak byłem mały imponowało mi to, wiesz taki wolny duch, przeciwko całemu światu. Jednak, gdy byliśmy w liceum zmienił się nie do poznania, niestety na gorsze. Ledwo co zdawał z klasy do klasy, szemrane towarzystwo, zaczął się alkohol, potem narkotyki. W sumie po latach z tego powodu przyjąłem rolę w Requiem, żeby jakoś mu to uświadomić. Po tym filmie przestał brać, jednak nie zmienił się. Na niczym mu nie zależało, żył z dnia na dzień, alkohol, imprezy, prostytutki, podejrzewam, że była to dla niego codzienność. Przez 6 lat nie miałem z nim kontaktu Caroline. Nie wiem jakim jest teraz człowiekiem, chciałbym ci jakoś pomóc, ale nie potrafię. Jednak wiedz, że w głębi serca, gdzieś pod grubą warstwą życiowych śmieci, jest dobry.
Droga na lotnisko LAX zajęła im niespełna 45 minut. Do wylotu mieli jeszcze ponad półtorej godziny, więc po zaparkowaniu samochodu i kupieniu biletów do San Jose, udali się do Starbucksa. Nawet siedząc w kawiarni Caroline co rusz sprawdzała na nowo papiery i zapisywała nowe informacje, które wpadły jej do głowy. Po tym co powiedział jej Jared nie była w stanie wyobrazić sobie człowieka z którym za parę godzin miała się spotkać. W czasie godzinnego lotu założyła słuchawki na uszy i przy dźwiękach orkiestry Hansa Zimmera próbowała się odstresować i na chwilę zapomnieć o pracy i wszelkich innych problemach. Po dość krótkim i przyjemnym locie taksówka zabrała ich wprost do hotelu Valencia Santana Row.
- Wow – odparła kobieta – nie spodziewałam się po tobie, że wybierzesz jeden z najdroższych hoteli w San Jose.
- No wiesz, patrząc na twoją jedwabną pościel w sypialni, oryginalne obrazy w korytarzu, marmurowe schody i zastawę stołową z białego srebra i kości słoniowej, jakoś nie wyobrażałem sobie zabierać cię do Elan San Jose. – powiedział aktor i chwycił za bagaż blondynki.
- Spostrzegawczy jesteś.
Ruszyli razem w stronę lobby hotelowego, gdzie odebrali rezerwację i klucz do jak się okazało apartamentu dla nowożeńców.
- Zaszalałeś Leto – powiedziała zdziwiona Caroline.
- Dzięki, wiedziałem, że to docenisz – odparł ze śmiechem i podążyli w stronę windy.
Apartament znajdował się na najwyższym piętrze i miał dostęp do prywatnego basenu znajdującego schłodzony szampan, truskawki i czekoladowe fondue.
- Chyba mają to wliczone w cenę – odparł Leto – bo nie przypominam sobie, żebym to zamawiał. Kieliszek szampana? – zaproponował nalewając trunek do dwóch wysokich kryształowych kieliszków.
- Dziękuję, przyda mi się na odstresowanie. Nigdy się nie denerwuje przed sprawą, tym bardziej przed spotkaniem z oskarżonym. W tym przypadku, nie mogę skupić myśli, boję się i nic nie ma dla mnie sensu, żadna wizja. Za dużo emocji w tym wszystkich – powiedziała i na raz wypiła cały kieliszek. – Idę wziąć prysznic i musimy się zbierać. – wyjęła z torby strój na przebranie i skierowała do łazienki. Zamykając drzwi, wyjrzała zza nich i rzekła „Pamiętaj Jay, robię to tylko dla Ciebie”.
Teraz
Wszystko było przeciwko niemu, cały wszechświat, dosłownie. Trafiał na każde możliwe czerwone światło po drodze, na tłumy chińskich turystów robiących zdjęcia co pięć metrów, na mało zorganizowane wycieczki szkolne blokujące drogę i wszystko inne co można sobie wyobrazić. Gdy wreszcie podjechał pod biały dom na wzgórzu odczuł ulgę. Zaparkował i oparł głowę o kierownicę głęboko oddychając. Z siedzenia pasażera zabrał brązową teczkę i ruszył do brata.
- Woow Shannon, siema stary, wchodź - powitał go zaspanym głosem aktor.
- Jay, musimy pogadać. - powiedział poważnie i usiadł na sofie w salonie.
- Jasne, jasne, tylko daj mi chwilę, ogarnę się. - odparł i ruszył na piętro, zostawiając Shannona. Gdy wrócił jego twarz nie wyglądała już na tak zmęczoną, prawdopodobnie zdążył wziąć szybki prysznic.
- No dobra, to co tam?
Shannon rzucił na stolik do kawy kopertę i wysyczał przez zaciśnięte zęby "co to kurwa jest?". Jared niepewnie spoglądał raz na brata, raz na kopertę, bojąc się sprawić zawartości. Gdy ją otworzył i z środa wysypały się zdjęcia Caroline ogarnęła go wewnętrzna panika. Milion myśli na minutę, tysiące obrazów przed oczami. Z tego stanu wyrwało go powtórzone pytanie brata.
- Jared! Powiedz mi co jest grane. Błagam cię, o co chodzi? Czy to jest jakiś pieprzony teleturniej?
- Może to fotomontaż? - tylko na tyle było stać Jareda w danej chwili. Zdawał sobie sprawę jak słabo i niedorzecznie to brzmi, jednak nie wiedział jak powinien zareagować.
- Fotomontaż, serio? Jared kurwa proszę cię, jesteś moim bratem, nie wciskaj mi kitu z fotomontażem. To są nowe zdjęcia, zrobione parę dni, może tygodni temu i jest na nich Caroline.
- A może to są jakieś niewywołane zdjęcia z waszej podróży poślubnej, przecież wtedy byliście w Paryżu. - Jared próbował szukać usprawiedliwienia, jednak na darmo.
- Stary, nawet Chris zauważył, że to są nowe zdjęcia, robiłeś sobie selfie dziesięć lat temu?! - prawie, że wykrzyczał bratu w twarz. - Powiedz mi co jest grane? Znałeś ją dużo lepiej niż ja, wiem, że tak samo mocno zależało ci na niej. Musisz coś wiedzieć, czegoś się domyślać.
- Shan, sytuacja jest chora. Nie mam pojęcia o co chodzi, nie wiem kto ci to wysłał i czemu. Racja, znałem Caro bardzo dobrze i wiem, że nie byłaby w stanie zrobić ci czegoś takiego. Może to po prostu głupi żart. - odparł rozkładając ręce.
- Żart? Kto byłby w stanie robić tego typu żarty? Jared, zastanów się. - zebrał zdjęcia ze stolika i ruszył w stronę drzwi. - Jakby coś ci się przypomniało lub jakbyś na coś wpadł, daj mi znać. - pożegnał się z bratem i wyszedł.
Gdy dom był już pusty, a z podjazdu znikł czarny SUV, Jared sięgnął po telefon i wybrał numer, który dostał ponad dziesięć lat temu i pod który miał nadzieję nigdy nie dzwonić. Odczekał trzy sygnały i gdy ktoś odebrał, wyszeptał do słuchawki "zaczęło się".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz