poniedziałek, 19 września 2016

4

Więzienie San Quentin nie było pięciogwiazdkowym hotelem z prywatnym basenem i jacuzzi. Było więzieniem duszy. Więzieniem, które mimo siłowni, sal kinowych i PlayStation było miejscem wyczekiwania śmierci. Przynajmniej dla większości więźniów. Setki sal, łóżek i metalowych misek pokazywała jak ogromna liczba ludzi każdego roku przewijałą się przez to więzienie. Caroline niepewnym krokiem weszła do sali wizyt, gdzie już czekał na nią brat Jareda. Młody, krótko ścięty mężczyzna, ubrany w granatowe spodnie i białą koszulę, siedział z założonymi rękoma przy niewielkim stoliku. Gdy kobieta weszła do pomieszczenia, gwałtownie zerwał się z krzesła i zilustrował ją wzrokiem, wzrokiem, który był przeszywający, aż do szpiku kości.

- No, no, no – zaczął – widzę, że mojemu braciszkowi poprawił się gust co do wybierania mi adwokatów. Ostatnim razem przysłał starego cwela, z wąsem niczym Adolf Hitler i w dodatku śmierdzącego denaturatem i stęchlizną. Obrzydlistwo.  – odparł ze śmiechem i ironicznie ukłonił się przed młodą panią prawnik. Caroline podeszła bliżej i niepewnie podając mu rękę przedstawiła się.

- Caroline Williams, będę pana prawnikiem.

- Shannon Leto, niezmiernie mi miło – cichy, zachrypnięty i powodujący ciarki na całym ciele głos wydobył się z jego gardła jednocześnie odwzajemniając uścisk dłoni.

-Proszę mi wybaczyć, pani Williams, ale wciąż nie mogę wyjść z podziwu. – powiedział szarmancko, lustrując dokładnie nogi Caroline.

- Mogę zostawić panią samą z oskarżonym? Będę zaraz za drzwiami, a kamery są cały czas włączone.– zapytał starszy ochroniarz.

- Oczywiście, dziękuję bardzo – odpowiedziała prawniczka odprowadzając go wzrokiem.

- Tylko na to czekałem, proszę się zrelaksować, na co dzień nie gryzę - odparł ze śmiechem.

- Wiem, inaczej byś miał kaganiec na tej swojej niewyparzonej buźce.

-Huh to mi się podoba. Czuję, że się dogadamy panno Williams.- Caroline zerknęła na niego podejrzanym wzrokiem. - Nie ma pani obrączki, ani pierścionka na palcu, więc wywnioskowałem, że jest pani wolna. - puścił jej oczko, a ona nie wiedzieć czemu speszyła się. Fakt, przyjeżdżając tu z Jaredem zdjęła masywny pierścionek zaręczynowy i szczelnie go ukryła. Następnym razem musiała uważać, skoro jej klient okazał się tak spostrzegawczy może też zauważyć inne rzeczy, o których nie chciała, żeby wiedział. 

- No proszę, czyli jednak nie taki głupi. 

- Głupi? Nie, nie, czasem tylko udaje, wtedy łatwiej jest tu wytrzymać. Widzę bardzo dużo,taki mój dar. Próbuje pani udawać kogoś innego niż naprawdę jest. Niby silna, niby niezależna, ale z gołębim sercem. Podoba mi się. W sumie, to sądzę, że jesteśmy do siebie bardzo podobni, czuję, że wiele pani ukrywa. Jesteśmy tacy sami, panno William.

- Przejrzałeś mnie, tylko, że jest jedno „ale” ja nikogo nie zabiłam, panie Leto – dodała z przekąsem.

- Oh dlaczego od razu zakładać, że kogoś zabiłem? Może to ja jestem jedyną ofiarą w tej sprawie?

- A jesteś? – zapytała beznamiętnie biorąc łyka kawy, którą wcześniej przyniósł jej ochroniarz.

- Kto wie, może pani zdoła odpowiedzieć mi na to pytanie. Są dwa, ba, nawet trzy scenariusze, jeden zakłada, że owszem jestem podłym bandytą, który zabił tego społecznego pasożyta, drugi, że owszem zabiłem go, ale to on pierwszy chciał mnie uśmiercić, więc była to obrona własna, a trzeci zakłada, że nie miałem z tym nic wspólnego. Który najbardziej się pani podoba? – zapytał z parszywym uśmiechem malującym się na jego ustach.

- Wie pan, panie Leto, jeżeli bronię kogoś, to ta osoba stara się za wszelką cenę przekonać mnie, że to nie ona jest winna, a pan działa odwrotnie. Z psychologicznego punktu widzenia, ciekawe, jednak nie mam na to czasu. Chciałabym, żebyś wiedział, oczywiście nie masz nic przeciwko, żebym mówiła do ciebie po imieniu, prawda Shannon? – jego imię wymówiła bardzo wolna i starannie z jednym z tych niegrzecznych uśmieszków, a ona napuszył się niczym paw. – Więc bardzo chciałabym, żebyś wiedział Shannon, że twój brat, który mnie wynajął zapłacił cholernie dużo forsy i wierzy w to, że wydostanę cię z pierdla. Tylko jeżeli nie będziesz ze mną współpracował, jedynie pogrywał w te swoje dziecinne gierki, to nawet gdybyś był niewinny to nie wyjdziesz stąd do końca życia. – założyła nogę na nogę i wzięła kolejnego łyka kawy. Nie od zawsze taka była, zimna jak lód, to Charles ją zmienił. On zmienił jej nastawienie do świata, świata, który kiedyś kochała. Oczywiście, miała momenty załamania, jak wtedy gdy Charles ją pobił, czy jak pierwszy raz Leto zadzwonił do kancelarii, ale na co dzień była lodowata i oschła dla każdego. Starszy Leto powoli zaczął ją irytować swoją pewnością siebie, tak naturalną, że aż mu tego zazdrościła, bo jej pewność siebie była tylko maską.

- Dobra już dobra, mała, czaję, to ty tu rozdajesz karty – przewrócił oczami i głośno westchnął.

- Gadaj jak było, bo nie mamy dużo czasu. – spojrzała na zegarek i od razu przeszła do rzeczy, bez bawienia się w spokojne pytania odnośnie rodziny, przyjaciół i hobby, żeby zrelaksować świadka. – Pierwsza rozprawa za tydzień, wtedy ogłoszą kaucję, muszę wiedzieć wszystko.


***


- Zapowiada się ciekawie! – Caroline opuściła salę przesłuchań i skierowała się w stronę Jareda.

- I jak? – zapytał zainteresowany.

- Szkoda gadać, jedziemy – oznajmiła i wyszła z więzienia kierując się do postoju taksówek i wsiadając do jednej z nich, Jared podał adres hotelu i ruszyli.

- Więc? Wyciągniesz go? – zapytał.

- Będzie cholernie ciężko. – odpowiedziała beznamiętnie poprawiając usta szminką.

- No ale zrobił coś? Jest winny? – dopytywał.

- Dla mnie żaden z moich klientów nie jest winny i moją pracą jest przekonanie do tego ławników – uśmiechnęła się – a teraz chodź na górę i spraw, żebym zapomniała o tym wszystkim i się odstresowała – puściła mu oczko i prawie, że biegiem popędzili na górę, już w windzie zaczynając grę wstępną.


***


Caroline razem z Jaredem opadli na łóżko.

- Uwielbiam cię, jesteś genialna – powiedział zdyszanym głosem aktor.

- Będziesz mógł tak mówić, gdy wydostanę tego twojego braciszka z pierdla. – odparła siadając na mężczyźnie okrakiem i namiętnie go całując.

- Daj mi chwilę odpocząć, nie mogę tak od razu – powiedział podnosząc się na łokciach – A dlaczego niby miałabyś go nie wydostać? Przecież nic nie zrobił.

Caroline wstała z łóżka i nago przeszła do drugiego pokoju po papierosy, zostawiając zdezorientowanego mężczyznę samego w łóżku.

- Caroline, nic nie zrobił, prawda?

- Jeżeli zabicie człowieka oznacza dla ciebie nic, to prawda, nic nie zrobił. – odparła chłodno wracając do pokoju i opierając się na komodzie.

- Jak to? Myślałem, że żartowałaś sobie z tym morderstwem.Nie wierzę w to, on nie mógł nikogo zabić. – powiedział zakładając bokserki.

-  Ja pierdole Leto, ile razy można ci powtarzać? Powiedział mi, że go zabił i że to wcale nie był jakiś tam ćpun, tylko tutejszy szef gangu handlującego ludźmi. To jest grubsza sprawa Jay, a do pierwszej rozprawy nie zostało dużo czasu, lepiej przygotuj potężną sumkę na zapłacenie kaucji, w takich sytuacjach to nie są dwa tysiące dolarów. – zgasiła papierosa i powolnym krokiem udała się w stronę łóżka, żeby po raz kolejny obdarować Leto falą gorących pocałunków, jednak on odsunął się od niej z wyraźnie zmartwioną miną. – Ehh no tak – chwyciła jego koszulę i szybko się nią owinęła – jeżeli nie masz już chęci na kolejny raz, to wracamy do LA, mam dużo pracy. A i przy okazji, załatwiłam ci możliwość godzinnej rozmowy telefonicznej z bratem. Nie musisz dziękować – dodała z przekąsem.
W głowie Jareda kłębiło się wiele myśli, nie wiedział co ma zrobić, jak postępować, jak nie, czuł, że jest w takim punkcie, że nie ma z niego żadnego słusznego wyjścia. Jak to możliwe, że jego brat zabił? Jakim cudem wczepił się w tak niebezpieczne środowisko i czemu policja zataja fakty? Miał istny mętlik w głowie, a zachowanie Caroline tylko pogorszyło sprawę. Wiedział, że ta kobieta jest trudna, urocza, ale cholernie trudna. Jasne, miała swoje powody, ale do jasnej cholery, czemu to wszystko się na nim odbijało?! Zastanawiał się nawet, czy ona nie ma schizofrenii, bo czasami zachowywała się, jak najlepsza kobieta na świecie, a czasem jak bezduszna kreatura człowieka. Wiedział, że wieczorem po powrocie do domu będzie mógł zadzwonić do Shannona i dowiedzieć się wszystkiego co związane z jego sprawą. Wiedział, że nie będzie to łatwe, bo nie rozmawiali ze sobą od paru lat, ale w końcu to jego brat.


***


Caroline po powrocie do domu wzięła prysznic, przebrała się w przyległa do ciała granatową sukienkę za kolano, dobrała biżuterię, białą torbę Michaela Korsa i szpilki w tym samym kolorze i pojechała do kancelarii. Pewnym i zdecydowanym krokiem weszła do biura, gdzie nie było już nikogo, prócz dwójki stażystów, po których zadzwoniła. Wręczyła im duże kartonowe pudło dokumentów i poszła po kawę.

- Macie swoją szansę – zaczęła – możecie udowodnić, że faktycznie nadajcie się na prawników. Naszym oskarżonym, którego mamy wyciągnąć z więzienia jest niejaki Shannon Leto – pokazała im zdjęcie z akt. – brat znanego aktora Jareda Leto. Oskarżony o morderstwo pierwszego stopnia.

- A czy naprawdę zabił? – zapytał wysoki przystojny stażysta.

- A czy to ważne? Powiedziałam, że mamy go wyciągnąć, więc tylko to się powinno dla was liczyć. Mogę kontynuować? – popatrzyła na nich i po podwójnym skinieniu wróciła do swojego monologu – Najważniejsze w tym wszystkim jest to, żeby prasa wiedziała jak najmniej. Pierwsza rozprawa jest za tydzień o 9:30 do tego czasu macie trochę do zrobienia. Madelyn – spojrzała na średniego wzrostu czarnoskórą dziewczynę – potrzebuję wszystkich taśm z zeznać i rejestru zatrzymań. Ani mi się waż, podawać nazwisk kogokolwiek z nas. Nie obchodzi mnie jak to zdobędziesz, pojutrze rano mają być na moim biurku. Travis – spojrzała na chłopaka – ty masz za zadanie przejrzeć jeszcze raz te akta i doszukać się jakiś nieprawidłowości, coś musi być, ta sprawa śmierdzi na odległość. Zrozumiano?

- Tak – odpowiedzieli razem.

- Mamy trzy punkty do zrealizowania. Pierwszy to podważyć ważność świadka, którym jest niejaki Bruce Starsky. Drugi punkt to zaproponować nowego podejrzanego, a trzeci to zbić ważność dowodów, unieważnić je. Do roboty!


***

- Shannon? Cześć, tu Jared - powiedział niepewnie do słuchawki.

- Jared? Jared Leto? Nie może być! Ludzie, ale mnie pieprzony zaszczyt kopnął, gwiazda Hollywood do mnie dzwoni!

Młodszy Leto nie zważył na ironię w glosie brata i troską spytał.

- Shan, jak sie trzymasz?

- Ja? Oh dzięki, że pytasz, nie wiem czy interesuje się co naprawdę u mnie, czy tylko tak z grzeczności. Wiem! To musi być część jakiegoś reality show. Ellen, a może Kimmel? Zgadłem? - pytał "podekscytowany" na co Jared jedynie westchnął i posmutniał. Wiedział, że nie będzie to łatwa rozmowa, ale miał nadzieję, że brat łagodniej go potraktuje.

- Shan, słuchaj, spieprzyłem na całej linii, zdaję sobie z tego sprawę, ale chcę to naprawić. Chcę, żeby było tak jak dawniej, przed tym wszystkim. Daj mi chociaż szansę.

-Dam ci jedną radę, nie wychodź ze swojej bańki mydlanej, na zewnątrz jest straszny syf, Po prostu odpuść i żyj swoim życiem. Trzymaj się Jay.

Shannon odłożył słuchawkę i jedyne co słyszał Jared była głucha cisza. 

3 komentarze:

  1. Heej kochana! Opowiadanie jest swietnr, ciekawi mnie jak to wyjdzie z tym jej slubem z tym damskim bokserem i powiem ci ze tesciowa tez szmata ;d niezple to wymyslilas, taki niby palacyk ona piekna bogata a tu taki cyrk, nie powiem bardzo odzwierciedla niektore zwiazki czy te slynne czy tez calkiem niznane nam. Podoba mi sie ze to jednak troszke pozmieialas i czekam na ciag dalszy. Nue bylo mnie mase czasu uwijam sie chce dodac czesc na 1 listopada ale nie wiem czy mi sie uda i narazie blog o marsach odpusculam ale wroce tam, pozdrawiam buziaki i do zczytania,
    Female Robbery

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć, cześć. Przepraszam, że wcześniej nie dodałam komentarzy, ale to przez brak czasu (chociaż rozdział przeczytałam już dawno temu, no i jest genialny jak zawsze).
    Ciekawi mnie co się stało z Caroline i kto podrzucił te zdjęcia Shannowi...

    OdpowiedzUsuń