Sala zapełniona była gośćmi. Według wstępnych ustaleń na próbnym obiedzie miała znaleźć się tylko najbliższa rodzina. Jednak jak się okazało, ludzi było znaczenie więcej. Caroline niepewnym krokiem podeszła do głównego stolika przy którym siedział Charles z rodzicami oraz Vanessą.
- Jak zwykle spóźniona – powitała ją matka narzeczonego, Marie-Hélène Deneuve.
- Witam – odparła jedynie Caroline i podeszła do wolnego krzesła, którego Charles nie raczył dla niej odsunąć. Uśmiechnęła się jednak z przekąsem i zajęła miejsce obok przyszłego męża.
- Nie lubię cię w tej sukience – powiedział jej na ucho Charles.
- Nie ty w niej chodzisz, więc nie rozumiem o co ci chodzi. Mnie się podoba i bardzo ją lubię – odparła, jednak po chwili pożałowała swoich słów. Nim podali pierwszy posiłek, Charles złapał ja mocno za nadgarstek i przepraszając wszystkich, wyszedł z nią na ogród za restauracją.
- Co ty sobie myślisz? Że masz prawo tak się do mnie odzywać? – zapytał wściekłym tonem, nie zważając na fakt, że wciąż ściskał nadgarstek kobiety.
- Charles, to boli - powiedziała, próbując wyrwać się z uścisku.
- Powtarzasz się – odparł i puścił rękę kobiety i wziął dwa głębokie wdechy. – Ani mi się waż jeszcze raz mnie tak potraktować, zrozumiano? - gdy narzeczona nie odpowiedziała, tylko patrzyła z nienawiścią na niego, warknął raz jeszcze – Pytałem się czy zrozumiałaś?
Caroline wzdrygnęła się słysząc jego podniesiony ton.
- Tak
- Dobrze, więc teraz wsiądziesz w samochód i pojedziesz do mieszkania. Nie mam zamiaru cię tu oglądać nawet minuty dłużej. – powiedział i skierował się do wejścia do lokalu.
- Ale jak to? A obiad? – zapytała zdezorientowana prawniczka.
- Powiem, że rozbolała się głowa, nie jesteś tu potrzebna.
Caroline w ciszy patrzyła jak sylwetka Charlesa znika za szklanymi drzwiami prowadzącymi do restauracji. Po jej policzku spłynęła jedna łza, której nie dała rady powstrzymać. Otarła ją szybko dłonią i zaczęła szukać kluczyków od samochodu w torebce.
- Przepraszam, czy wszystko w porządku? – zapytał mężczyzna z aparatem fotograficznym.
- Tak, tak, dziękuję – rzuciła nie spoglądając nawet na rozmówcę.
- Nie wygląda – odparł – Słyszałem rozmowę – przyznał się po chwili – Może mógłbym jakoś pomóc? – wyglądał na naprawdę przejętego cała sytuacją. Wiedziała, że nie może go zignorować. Był to prawdopodobnie fotograf wynajęty również na jej ślub, bo co innego mógłby robić na próbnym przyjęciu.
- Dziękuję za troskę – spojrzała mu w oczy, które tak jak i ton głosu, prezentowały przejęcie i troskę, co bardzo zaskoczyło Caroline – Przepraszam, że musiał pan być świadkiem tej drobnej sprzeczki narzeczeńskiej– wysiliła się na uśmiech – Jeszcze raz dziękuję i lepiej jak już pójdę.
- Tomo jestem – odparł czarnowłosy mężczyzna.
- Caroline, do zobaczenia.
***
Sala rozpraw zaczęła pustoszeć. Starsza sędzina opuściła już swoje miejsce, a do oskarżonego zbliżali się strażnicy, żeby ponownie zakłuć go w kajdanki.
- Dajcie mi chwile – prawie, że krzyknęła Caroline w stronę dwóch umundurowanych mężczyzn – Pięć minut, to wszystko o co proszę. To jest mój klient i mam do tego prawo – strażnicy skinęli głowami i odsunęli się parę kroków do tyłu.
- Spokojnie pani prawnik, bo zaraz razem będziemy siedzieć w celi – zaśmiał się Shannon.
- Ciebie to bawi? – zapytała poważnym tonem trzymając się za skronie.
- Jezu, ale ty jesteś poważna.
- Ty też mógłbyś czasami być. Nie wiem co poszło nie tak. Nie mają dowodów na twoją niekorzyść, a jednak nie wydali zgody na wyjście za kaucją. Szlag by to trafił. – rzuciła teczką na stół. Była to pierwsza rozprawa Caroline jako reprezentantki Shannona. Z pozoru banalna prośba o ustalenie kaucji. Piętnaście minut i po krzyku, jednak nie tym razem. Ktoś z prokuratury musiał brać w tym udział, Caroline była tego pewna, jednak nie miała na to dowodów i nie było nic, co mogłaby w tej sprawie zrobić.
- Honey Bunny, wytrzymałem tyle w tej celi, to posiedzę jeszcze trochę – puścił jej oczko i uniósł lewy kącik ust.
Caroline odetchnęła głęboko i gdy zobaczyła zbliżających się strażników powiedziała
- Mam pomysł, wyciągnę cię. Jutro będę w więzieniu o 9 rano.
- Nigdzie się nie ruszam – zaśmiał się i gdy zakuwali go, wyciągnął się i cmokną Caroline w policzek, za co oberwał od jednego z funkcjonariuszów – Długo na to czekałem – przygryzł wargę i wyszedł z zawadiackim uśmiechem, prowadzony przez dwóch dobrze umięśnionych mężczyzn. Prawniczka przez parę sekund nie mogła dojść do siebie. W jednej chwili odczuwała jakby ktoś wylał na nią wrzątek, a zaraz potem przeszły ją dreszcze. Dopiero po chwili zorientowała się, że stała na środku pustej sali sądowej zapatrzona na duże, drewniane drzwi wyjściowe, przez które przed chwilą wyszedł jej klient.
***
- Nie wiem Jay, nie mam cholernego pojęcia czemu – rozmawiała z Jaredem przez zestaw głośnomówiący, kierując się na Wzgórza do domu aktora.
- Nie przejmuj się Caroline, to tylko sprawa o kaucje. Może wyjdzie mu to na dobre, jak dłużej tam posiedzi. – odpowiedział Jared.
- Wiesz dobrze o co mi chodzi. – westchnęła – Kiedy wracasz?
- No właśnie tu jest mały problem. Zdjęcia trochę się przedłużyły i będę w LA dopiero w przyszłym tygodniu.
- Super, tego mi było trzeba – odparła z przekąsem. Nie miała ochoty jechać do mieszkania, gdzie niedługo mógł zjawić się Charles. Nie miała też jednak żadnego innego miejsca do przeczekania.
- Ale mama prosiła, żebyś do niej podjechała, bo siedzi sama z małym. Zatrzymali się u mnie, wiesz, zawsze lepsze warunki. – a jednak Jared uratował ją od powrotu do domu.
- Jasne, chociaż nie będę sama – uśmiechnęła się sama do siebie, chociaż był to jedynie ślad uśmiechu. – Dobra, to nie przeszkadzam, wracaj szybko Jay.
- Jak najszybciej się da. Do usłyszenia.
Drogi już się rozkorkowały, więc podróż nie zajęła jej dużo czasu. Po drodze wstąpiła do sklepu, aby kupić mleko dla Chrisa, o które poprosiła ją Constance, gdy zadzwoniła, aby zapytać czy nic nie potrzebują, oraz wino dla nich.
- Dzień dobry Constance – uśmiechnęła się i przytuliła kobietę. Z dnia na dzień ich stosunku zmieniały się, z zawodowych w bardzo osobiste. Constance wiedziała, że jej młodszy syn spotyka się z prawniczką, ale nie wiedziała, że jest ona zaręczona z innym mężczyzną. Razem z Jaredem byli świadomi tego, że sytuacja nie jest łatwa do wytłumaczenia i liczyli się z tym, że Constance może tego nie zaakceptować. Nie uważali też, żeby był to najistotniejszy aspekt ich związku, o którym musieliby ją informować, przynajmniej jeszcze nie teraz.
- Caroline, jak miło cię widzieć. – szeroki i szczery uśmiech pojawił się na jej twarzy. – Jak Jareda nie ma, to całe dnie sama siedzę z mały, przecież to można zwariować, nie wiem jak dałam radę kiedyś tych dwóch urwisów wychować. – zaśmiała się i zaprosiła prawniczkę do salonu, gdzie czekała już kawa i domowe ciasto.
- Szarlotka! – ucieszyła się Caroline – nawet sobie pani nie wyobraża jak dawno nie jadłam domowego ciasta. – zachwycała się młoda kobieta.
- Ile razy mam powtarzać? Naprawdę nienawidzę, jak mówi się do mnie per pani. Wiem, że pierwszej młodości już nie jestem, ale lepiej odejmować lata, niż je dodawać, prawda? – odparła ze śmiechem mama Leto.
- Jasne, wybacz Connie.
Na rozmowach przy kawie zeszło im całe popołudnie. Poruszyły chyba każdy możliwy temat, świetnie się przy tym dogadując. Opiekę nad Chrisem przejęła Caroline, gdy tylko mały się obudził. W międzyczasie Constance przygotowała również obiad – spaghetti , z którego znana była w całym Bossier City, gdzie wychowali się jej synowie. Kiedy wieczorem Constance przyniosła wino z kuchni, Caroline przebierała syna Shannona w piżamę. Dochodziła już dwudziesta, więc najwyższa pora, aby położyć małego spać.
- Mogę go uśpić – zaproponowała Connie - cały dzień się nim opiekujesz – powiedziała stawiając butelkę wina i dwa kieliszki na ławie przy sofie.
- Nie, nie, wymęczyłam go, więc jestem pewna, że dam mu butelkę i nim się obejrzymy uśnie – miała wrażenie, że z minuty na minutę, chłopiec coraz bardziej się do niej przywiązuje, a ona do niego. A co jeśli pokłóci się z rodziną Leto, albo Jared stwierdzi, że to bez sensu i będzie musiała odejść? Nie chciała dopuszczać do siebie tej myśli. Za bardzo lubiła zajmować się tym szkrabem. Chciała być przy tym jak stawia pierwsze kroki i zaczyna mówić. Wiedziała, że zrobi wiele, żeby przy nich zostać, co zaczęło ją również niepokoić.
Gdy Christopher usnął, kobiety usiadły razem na sofie w salonie i dalej kontynuowały rozmowę, tym razem przy lampce wina. Constance opowiadała dużo o Shannonie. O jego problemach, nałogach i tym, jak i dlaczego trafił na tę ścieżkę. Mimo wcześniejszej niechęci, po paru kieliszkach czerwonego wina Constance poruszyła również temat Tess, zmarłej przy porodzie matki Chrisa. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że dziewczyna Shannona nie była amerykanką.
- Chwila. Connie, mówiłaś, że kiepsko u niej z angielskim, skąd ona pochodziła? – zapytała przerażona Caroline.
- Z Czech, ale co to za różnica? – kobieta nie kryła zdziwienia zachowaniem prawniczki.
- Jak ona wyglądała? Masz jej zdjęcie?
- Bardzo ładna, szczupła, ciut wyższa od Shannona, blondynka, niebieskie oczy – Constance przeszukała galerię w telefonie, aby pokazać prawniczce zdjęcie Tess. Gdy Caroline ujrzała dziewczynę na zdjęciu, nie słyszała już co mówiła Constance. Jeżeli to, o czym myśli, okaże się prawdą, mogą mieć kolosalny postęp w śledztwie. Mimo późnej godziny bez zastanowienia wybrała w telefonie numer jednego ze stażystów. Odebrał po dwóch sygnałach.
- Travis?
- No co tam Caro? – zapytał zaspanym głosem. Od kiedy ten chłopak zwracał się do niej po imieniu? Nie mogła sobie przypomnieć, ale to nie było teraz ważne.
- Travis, znalazłeś dane tej zmarłej dziewczyny Leto? – zapytała zniecierpliwiona.
- Nic nie ma na jej temat. Wiesz, że to jak szukanie igły w stogu siana. – po raz kolejny ziewnął do słuchawki.
- Tereza Procházka – powiedziała prawniczka – przeliteruję ci, sprawdź ją jak najszybciej.
- Ale jak? Skąd ty? – dopytywał
- Nie ważne, sprawdź ją, proszę
- Ale Caro, ona nie jest Amerykanką – chłopak już zaczynał rozumieć o co chodzi prawniczce i czemu zdecydowała się na telefon o tak późnej porze.
- Wiem Travis. To była młoda i śliczna blondwłosa Europejka.
- O cholera.
***
- Shannon, mam plan jak cię stąd wyciągnąć, ale muszę wiedzieć, że naprawdę ci na tym zależy – powiedziała Caroline siedząc naprzeciwko starszego Leto w więzieniu.
- Jezu, który to już raz? Nie zabiłem go, rozumiesz?
- Ja nie pytam się, czy to zrobiłeś. Mam to gdzieś. Już tyle razy zmieniałeś wersję wydarzeń, że nie ma sensu, żebyś marnował mój czas na kolejną bajeczkę, rozumiesz? – zakończyła swoją wypowiedź, tak jak on zakończył swoją. Nie miała ani czasu, ani ochoty bawić się z nim w kotka i myszkę. Jej zadaniem było zabranie go z tego więzienia i przekonanie ławy przysięgłych, że tego nie zrobił, bez względu na to, jak było naprawdę.
- Okay, jaki masz plan? – założył ręce na piersi i z wyczekiwaniem wpatrywał się chłodnym wzrokiem w Caroline.
- Chcę ci coś pokazać, a później zdecyduję, czy przedstawić ci mój plan – wyjęła z torby telefon komórkowy i wybrała z galerii filmik, który nagrała podczas ostatniej wizyty u Connie. Wyciągnęła rękę przed siebie tak, żeby miał dobry widok i wcisnęła play. Na ekranie pojawiła się uśmiechnięta Caroline bawiąca na rękach synka Shannona. „Uśmiechnij się skarbie do tatusia" słychać było jej głos, a na filmiku było zbliżenie na pucułowate rumiane policzki chłopca.
- Mój synek – wyszeptał mężczyzna, a jego oczy zaszły łzami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz